Patrząc na to połączenie, można spodziewać się najlepszego. Jak poradził sobie Whyte G-160S w naszym rodzimym Lasku Wolskim? Oto krótka relacja Marcina Chochołka.
4:30 – dzwoni budzik. Czas wstawać, bo za oknem świta. Twarz przemyta zimną wodą, by dobudzić się-z nie tak odległej krainy. Żegnaj wygodne łóżeczko i idealnie miękka poduszko. Czas na śniadanie, bo bez niego ani rusz. Jem je z oczami jeszcze na wpół zamkniętymi albo otwartymi hmmm, tak pół na pół w każdym razie.
Rower już czeka w korytarzu. Patrząc za okno widzę przedzierające się przez poranną mgłę słońce, które powoduje, że aż chce się wyjść z domu. W lasku zapowiada się niesamowity klimat. Piszę do Pimpka żeby schodził na dół ze swojego szkockiego królestwa. Rower „na pakę”, sprawdzam jeszcze raz czy na pewno dojedzie w całości i rura, bo już 5:20 a o 6 startujemy. Zajeżdżam pod Mateusza i słyszę tradycyjne „Siemano z rana!” Humory dopisują.
Morda się cieszy, bo w końcu po 3 tygodniach pogoda zlitowała się i nie pada deszcz. Zajeżdżamy „pod szlaban” na Łopacie, wychodzimy z auta, gdzie za 10 sekund pojawia się już cały usmarowany Mierzu i tak jak myśleliśmy potwierdza, że jest dużo błota w lesie. Mimo to nie zmieniamy nastawienia, bo klimat mgły i prześwitującego przez nią słońca jest niesamowity. Pojawia się też Michał z Whyte’a, zbijamy piątkę. Dociera do mnie, że dziś będę jeździł na innym rowerze niż mój ukochany Trek Remedy. Taka niewinna zdrada.
Ustawienia roweru poczyniłem po pracy z nadzieją, że nie będę musiał dużo ich zmieniać podczas jazdy. Nie ma na co czekać – 6:00, jadymy! Wpinam się, pierwsze 50 metrów i pod górkę i już odczuwam pierwsza różnice. To jest całkowicie inny rower co powoduje, że czuję się jakoś nieswojo. Długi, długi długi,długi (napisałbym jeszcze kilka razy by podkreślić jak długi jest ten rower, ale nie ma na to miejsca). Baza kół to chyba milion centymetrów. Blokady dampera nie ma, ale nawet nie buja. Pozycja w siodle całkiem inna. Im wyżej, tym lepiej wczuwam się w nową pozycję. Nikt z nas się nie spodziewał, że będzie aż takie błocko, ale gwaramtike tp klimat jak z dobrego filmu rowerowego.
Dojeżdżamy na szczyt, moja pierwsza myśl: „ciekawe jak będzie działało zawieszenie i co będę musiał w nim przestawić”. Gogle na oczy i jazda. Pierwszy zakręt i znów „wow, ale on jest długi”. Hopka, hopa, „coś to wybiera”, banda, i hopka „z dziurą”. Jest stabilność w locie! Po stolikach jeszcze bardziej się w tym utwierdzam. Z pewnością jest inny niż Remedy, ale jest w nim coś ciekawego. No to, jedziemy „Maciorkę”! Parę zakrętów z błotem, gdzie noga aż pali się do podpierania w zakrętach, a za nami odskakujące błoto i krzyki „aaaaa, zajebiście!!” I tak znaleźliśmy się na dole, dynamiczna ścieżka!
No to jeszcze raz Łopata. Bach, bach, bach i jesteśmy na dole a ja coraz bardziej czuję rower, który nie charakteryzuje się zbytnią zwrotnością. Mimo to przy odpowiedniej technice, położenia go w zakręt czy bandę, okazuje się, że jednak skręca i to nie byle jak. O ile ładnie się go o to poprosi i wie jak 🙂
Ostatni raz Łopata. Zawieszenie jest bardzo czułe-podobnie jak w Focusie, łatwo „przelatuje” przez skok i fajnie by było wrzucić jakieś tokeny dla utwardzenia „końca skoku” (z tyłu w damperze). Michał na podjazdach opowiada nam o samej marce, progresywnej geometrii oraz dopracowaniu rowerów. Dyskutujemy też o tym jak ładne czy brzydkie są ich kolory, o samym położeniu dampera i prostocie. Whyte ma wkręcane support’y na gwint, więc mamy klasyczne, niezawodne rozwiązania. Nie mówiąc o dożywotniej gwarancji na łożyska.
„BikeBoard” zjechany, ptaszki śpiewają. Jakże miło tą maszynę wciskać w zakręt. Whyte jest całkiem inny niż mój Trek, którego z pewnością na żaden inny rower bym nie wymienił, ale to pewnie kwestia oczekiwań co do charakteru jazdy roweru.
Teraz kawałek podjazdu i długo wyczekiwana PETARDA! Stanowczo, jedna z moich ulubionych tras w Lasku Wolskim. Zaczynamy, stajemy na korbę, dokręcamy, hopka, hopka, wypłaszczenie i zaczynamy bandki. Rower naprawdę przekonuje mnie, że odpowiednio umieszczony w zakręcie potrafi skręcać, mimo swojej słusznej długości, szczególnie, że jest bardzo mokro. Błoto sypie się za plecami no i bandy siadły jak złoto, mimo że pedałuję na nie swoim rowerze.
Jedziemy jeszcze raz i czas spadać, bo na 9 do pracy. Ostatni zjazd z „Łopaty” – oczywiście najlepszy i lądujemy pod samochodem. Mierzu wpada „na smyka” w kałużę z wodą tylnym kołem, ochlapując mnie cieszy się jak dziecko. No to kartony na siedzenia, bo wyglądamy jak potwory z bagien i do pracy. Uśmiech trzyma się nas później przez cały dzień. Dobre to było.
Podsumowując, rower jest naprawdę dobry. Sama charakterystyka jazdy jest całkiem inna niż np. Remedy, bo jest to długi, stabilny rower, z nisko umieszczonym supportem, a Remedy to skoczny nerwus. Ale chyba właśnie po to mamy tyle rodzajów rowerów, żeby każdy mógł znaleźć coś dla siebie – trochę tak jak z kobietami… ;). Choć można usłyszeć na mieście, że to panie wybierają swoich partnerów, nie na odwrót.
Skoro jesteśmy przy wyborach. Na ten moment rowerki marki Whyte można zamówić w sklepach TOMAR, można też zapytać o testy.
Testował i podzielił się wrażeniami: Marcin Chochołek