Końcówka Giro. Trzeci tydzień wyścigu rozkręcił się na dobre. Siedzę i gapię się w ekran maca, oglądając relacje w Eurosporcie. Peleton raz po raz pokonuje cudne doliny i wznosi się na niedostępne zwykłemu człowiekowi szczyty. Patrzę na to wszystko z wielką tęsknotą i z coraz mniej skrywanym szosowym głodem. Pragnę poczuć w nogach długie podjazdy, a na plecach krople stresowego potu przy kolejnej serpentynie w czasie zjazdu. Chcę czuć ból nóg i tyłka i przenieść niewidoczny uśmiech na moją twarz.
Z pomocą przychodzi czeski Krtek, który swoją małą łopatką usypał kilka interesujących górek w swojej ojczyźnie. Hasłem tego wyjazdu niech będzie: Czasem wystarczy mała iskierka, by wywołać wielki pożar.
Z Krakowa do kraju pokręconych filmów i dziwnego jedzenia można się dostać w 3h, co jest bardzo zachęcające. Do tego autostrada i wygodny dojazd. Zamykamy drzwi, cyk dwójeczka i jedziemy (na rzeź?). Za początek rowerowej podróży oraz przyjazny parking dla naszego busa obraliśmy miejscowość Vrbno pod Pradedem. Miejsca na rozgrzewkę nie będzie za wiele, gdyż zaraz po starcie rozpoczynam wspinaczkę na pierwszy tego dnia szczyt.
Około 112 km i 2 800 m. przewyższenia. Dzisiejsza trasa to mocno interwałowy grzebień podjazdów z restami wyłącznie w czasie szybko upływających zjazdów. Długie podjazdy to coś, czego bardzo potrzebowałem i czego bardzo brakuje mi w mojej kolarskiej macierzy.
Vrbno na Vidly.
Premia górska 2 kategorii. Długość podjazdu to 10,9 km ze średnim nachyleniem 3,5%.
Zgodnie z moimi towarzyszami ustaliliśmy, by na początku utrzymywać równe tempo i zmieniać się na czubku, co udaje się zrealizować (przez chwilę). Bardzo przyjemny podjazd z rosnącym nachyleniem pozwala się przygotować na resztę dzisiejszych atrakcji. Wdrapuję się na pierwszy ząbek grzebienia dzisiejszej trasy. Idealna pogoda, noga trochę zmulona, a Wahoo nawiguje już w kierunku następnego podjazdu. Stan asfaltu na całym podjeździe i zjeździe jest bardzo dobry, mały ruch samochodów. Fajny zjazd w kierunku Filipovic idealnie schładza organizm. Pierwszy żel znika bardzo szybko.
Filipovicie na Červenohorské sedlo.
Premia górska 2 kategorii. Długość podjazdu to 6,4 km ze średnim nachyleniem 5,4%.
Podjazd z bardzo równym nachyleniem, co pasuje mi idealnie. Nie ukrywam, lubię taką równą, mechaniczną symfonię gniecenia pod górę w mocnym tempie, a jeśli wtórują temu świetny asfalt i niezłe widoki, to można się tylko uśmiechać i cierpieć dalej. Zjazd w kierunku Kouty n.D. należy do najlepszych w tej części Europy. Osiem świetnie wyprofilowanych serpentyn i kilka zakrętów na tej wijącej się drodze przyspieszą bicie waszego serca i spowodują skurcz waszych przedramion. Prawie poczułem się jak na legendarnym Alp d’Huez. Prawie 🙂
Podjazd pod elektrownię Dlouhne Strane.
Premia górska 2 kategorii. Długość podjazdu to 13,5 km ze średnim nachyleniem 5,3%.
Z krajowej drogi skręcamy w kierunku elektrowni szczytowo-pompowej na Dlouhne Strane. W założeniu, to główna atrakcja dzisiejszego dnia. Kilka łyków z bidonu, żel na motywację i zmierzam w kierunku zbiornika górnego. Nachylenie na początku pozwala mi się wkręcić w swój rytm pedałowania. Przy pierwszym bardziej stromym fragmencie podkręcam tempo i utrzymuję je wraz z moim towarzyszem ucieczki z peletoniku do samego szczytu. Niesamowity klimat tego podjazdu wraz z widokami zapisują go wysoko na liście moich ulubionych wspinaczek. Wokoło soczysta zieleń, natura, pustka i morze potu na moim czole. Pierwsze, co widzę na szczycie, to czekający ambulans. Czyżby było, aż tak źle ze mną?
Na wierzchołku urządzam sobie małą strefę bufetu z kawą zalewajką i czeską kofolą. Wcinam batoniki, żele i ciągle mało. Z małym niepokojem spoglądam na to, co zostało: 2 ostatnie żele i orzechowy batonik. Wystarczy do końca?
Zjeżdżamy naszą radosną grupką inną drogą, niż ta, która przywiodła nas na szczyt. Kierujemy się do wsi Loucna nad Desnou. Zjazd jest bardzo szybki i techniczny, dużo mocnych dohamowań i rozkręcań. Spory bałagan na wąskim asfalcie. Im niżej, tym więcej leśnych niespodzianek na drodze, resztek drewna, błota i żwiru. Dwukrotnie przestrzelam zakręt, na szczęście bez obrażeń.
Kouty n.D. na Červenohorské sedlo.
Premia górska 2 kategorii. Długość podjazdu to 7,6 km ze średnim nachyleniem 5,1%.
Pamiętacie jak kilka akapitów wyżej zachwycałem się niesamowitym zjazdem w dół z Cervenohorskiego sedla? Teraz wspinam się po tych samych serpentynach z powrotem na szczyt. Zgodnie z naszą dżentelmeńską umową od tego podjazdu jedziemy, ile komu zostało i nie czekamy na kolejnych szczytach, spotykając się dopiero przy busie. No to czas start. Nawrót za nawrotem, prę do góry trochę poniżej swojego progu FTP, około 283 Wattów, popijając krótkie łyki izotonika i obcierając raz po raz czoło z potu. Po 26 minutach przerzucam małą tarczę na blat, dokręcam, siadam na górnej rurze i próbuję chwilę wyrestować. Zjeżdżam, czując się przez chwilę jak w kokpicie Sokoła Millenium. Otoczenie zaczyna smużyć, a rower tnie powietrze ponad 70km/h w kompletnym spokoju po cudnym asfalcie. Szum wiatru mógłby zdecydowanie utulić mnie do snu. Niecałe 8 minut względnego spokoju i jestem na dole, skręcam w prawo i dla odmiany czas znowu orać pod górę.
Bělá pod Pradědem na Vidly.
Premia górska 2 kategorii. Długość podjazdu to 8,1 km ze średnim nachyleniem 4,1%.
Celowo użyłem słowa orać, bo coraz większy udział w mojej jeździe zaczyna odgrywać głowa odciążając umęczone nogi. W czasie zjazdu zjadłem ostatniego batonika i przedostatniego żela, sprawdziłem ilość płynów w bidonie, podzieliłem te resztki na pół. Cichutko pozrzędziłem pod nosem, zapiąłem odpowiednią kadencję i brnę w to szaleństwo. Nie tak dawno zjeżdżałem tędy, a teraz czuję się, jakbym był tu pierwszy raz. Ciężko dociągnąć mocą do progu FTP, brakuje już ponad 30 Watów. 25 minut solidnej dawki walki nagrodzone jest ostatnim żelem z kofeiną i 3 minutowym zjazdem, w czasie którego staram się wbić w płuca maksymalnie dużo powietrza i ochoty. Będzie boleć. Już boli!
Videlske Sedlo na Karlovu Studanku.
Premia górska 2 kategorii. Długość podjazdu to 3,3 km ze średnim nachyleniem 6,9%.
No to hop, klimatyczny podjazd na sam koniec. Mógłbym napisać: na dobicie. Tylko, że ja dobity to jadę od 20 km. Cudowny czarny, czysty asfalt zachęca do wspinania się z zachowaniem godności. Pozwalam sobie tylko w ciszy ocierać czoło z potu. Zero narzekań. Jest pięknie… do momentu dojechania do wierzchołka. Wraz z dotarciem do szczytu asfalt zmienia się diametralnie, droga lekko mówiąc jest rozwalona, dziury, garby, szczeliny, żwir i spory ruch. Zjazd dobija ręce i zakwaszone łydki, ale nie zabija ducha. Gnam dalej, czas wykorzystać grube udo, dokręcam, ile tylko mogę. Mijamy z Tomkiem Karlove Studenki i ostatnia prosta do Vrbna pod Pradziadem. Widzę busa. Naprawdę widzę busa!
Opieram rower, kątem oka wypatrując w pobliskim pawilonie handlowym zmarzlinki i gnam na loda. Wcinając go bardzo ochoczo obiecuję sobie, że wrócę i do Ciebie Pradziadku. I to bardzo szybko!
Autor tekstu i zdjęć: Kamil Herchel, Instagram
Korekta: Izabela Musiał i Weronika Krztoń
Link do aktywności na stravie: Dlouhne Strane
Wykresy i wizualizacje: Veloviewer.com